Advertisement

Main Ad

Metropolitano - dżungla w sercu miasta

Znajdujący się niedaleko centrum Panama City park Metropolitano był od początku jednym z tych miejsc, gdzie moja koleżanka koniecznie chciała mnie zabrać. Niestety, ona sama czuła się na tyle słabo, że musiała zrezygnować z pomysłu towarzyszenia mi w tej wyprawie. Mimo to, postanowiłam nie rezygnować z zobaczenia parku, tylko zaczęłam ogarniać wszystko na własną rękę. Zresztą... daleko nie miałam. Wejście do Metropolitano znajduje się zaledwie 3,5 km od mieszkania koleżanki i często mijałyśmy je, jadąc samochodem. Oczywiście, można by podejść tam pieszo, ale dzielnica jest niezbyt fajna, a taksówka kosztuje może ze 3-4$...

Ledwo wyszłam z klatki i rozejrzałam się na boki, już zatrzymała się przy mnie taksówka. La entrada del Parque Metropolitano? - próbuję moim łamanym hiszpańskim, a kierowca rzuca tylko okiem na moje blond włosy i proponuje podwózkę za 6 czy 7 dolarów. Kłócić się po hiszpańsku nie umiem, ale wystarczyło tylko wspomnieć, że mi mówiono, że to kosztuje 3 dolary, by nagle się okazało, iż za tyle też da się pojechać... ;) Całą kilkuminutową trasę taksówkarz wypytuje mnie z zaciekawieniem o Polskę i zachwyca się parkiem, do którego zmierzam. Z ulgą wysiadam z samochodu, zmęczona próbami nadążenia za tak szybkim monologiem w obcym języku. Na szczęście przy wejściu do parku nie muszę już wystawiać mojego hiszpańskiego na próbę, bo tablica informacyjna została też przetłumaczona na angielski ;).
Jak każda atrakcja turystyczna w Panamie, także park Metropolitano ma podwójny cennik - dla miejscowych oraz dla turystów. I tak mieszkaniec Panamy za wstęp zapłaciłby tylko dolara, gdy mi przyszło płacić cztery (16 zł) ;). Przy zakupie biletów, panie pytały, którą z proponowanych tras wybieramy. Dwie Niemki przede mną spieszyły się na samolot i zdecydowały się na krótszą trasę - niewielkie, niespełna dwukilometrowe kółko, na które przeznaczono ponad godzinę. Nie wiem, jakim tempem trzeba by było iść... ;) Choć z drugiej strony - ja wybrałam właściwie pełną trasę po parku, liczącą sobie ok. 5 km, czyli według opisu ponad 4 godziny marszu. Całość przeszłam może w 3-3,5 godziny, bo po prostu widoki były takie, że nie dało się co chwila nie zatrzymywać ;).
Różne trasy zaczynają się w różnych punktach - pani tłumaczy mi, jak mam dojść do tej mojej. Niestety na drodze stają mi panowie robotnicy z porozkładanymi rusztowaniami, więc odbijam w bok, próbując ich obejść. Oni natychmiast mnie wołają, że idąc na około, zejdę na złą ścieżkę - właściwa biegnie pomiędzy rusztowaniami... w życiu bym nie zgadła ;). Rzuciłam im tylko uśmiechnięte gracias, ignorując komentarze o blondynce, która potrafi się zgubić, zanim jeszcze wejdzie na szlak... ;)
Park jest genialny do spacerów - ludzi jak na lekarstwo, właściwie jestem otoczona tylko szelestem liści i śpiewem ptaków. Gdy dobijam do rozwidlenia ścieżek, natrafiam na strażnika parku, który bierze mnie za rękę i z palcem na ustach ciągnie w kierunku drzew, wśród których coś się rusza. Ostrożnie podchodzimy, a on - znów w milczeniu - wskazuje na małpy bawiące się nad drogą. Niestety, ciężko było zrobić im zdjęcie w tej gęstwinie liści. Po dłuższej chwili zbieram się do dalszego spaceru, rzucając strażnikowi uśmiechnięte gracias - w życiu by mi nie przyszło do głowy podejść w stronę małp, mimo że i tak większość czasu chodzę ze wzrokiem wśród koron drzew. Od wielu osób słyszałam, że park Metropolitano to najlepsze miejsce, by wypatrzeć wolno żyjące leniwce. Niestety, tutaj szczęście mi nie dopisało - jedyny leniwiec, jakiego zobaczyłam w Panamie, był rozjechany na drodze...
Po raz drugi schodzę ze szlaku, podążając za strzałkami w kierunku punktu widokowego. Cerro Cedro wznosi się na wysokość 150 m.n.p.m. i jest to drugi najwyższy punkt w Panama City. Ponadto to chyba najlepsze miejsce na dłuższy postój w Metropolitano - punkt widokowy znajduje się mniej więcej pośrodku trasy, a wcześniej trzeba było iść trochę pod górę w dusznej dżungli, co zawsze odbiega oddech, więc chwila odpoczynku jest zawsze w cenie :). Zwłaszcza odpoczynku z takim widokiem.
Do punktu widokowego biegną wąskie schodki, po których schodzę ostrożnie, trzymając się poręczy. I przez to omal nie poleciałam po schodach w dół, bo cóż... nie przypatrywałam się tej barierce. A tam, gdzie położyłam dłoń, siedziała niewielka gąsienica. W życiu nie przyszłoby mi na myśl, że muśnięcie palcem takiego robaka może tak parzyć i piec przez parę godzin potem :P. Czerwone ślady znikły mi dopiero następnego ranka, a palcem w pełni mogłam poruszyć też dopiero po kilku godzinach. Cóż, nauczyłam się zwracać uwagę nie tylko na motyle i ptaki, ale też na to, co pełza... :P
Dalsza trasa przebiegała mi znacznie wolniej, a to dlatego, że w końcu w pobliżu ścieżki dla pieszych pojawiło się więcej zwierząt i można się było im na spokojnie przyglądać. Najbardziej zachwyciła mnie rodzina szopopodobna (podobno coati ;) ), która przemaszerowała przez ścieżkę i zatrzymała się tuż przy niej. Kompletnie nie bały się ludzi, a kilka osób się tam zatrzymało, by je obserwować - ot, były zajęte jedzeniem ;).
I bardzo podobało mi się podejście turystów do przyrody w parku. Nigdzie nie walały się śmieci, ludzie starali się nie płoszyć zwierząt, poruszać się w ciszy... W końcu, jak napisano przy wejściu do parku, to ich dom :).

Prześlij komentarz

0 Komentarze