Advertisement

Main Ad

Karnawał Czarnych i Białych

Kiedy? Od 2 do 7 stycznia. Gdzie? W Pasto, stolicy kolumbijskiego departamentu Nariño. Co? Karnawał... bardzo wyjątkowy karnawał. Carnaval de Negros y Blancos. Więc dlaczego... a raczej dlaczego nie? Cóż, urlop. A raczej praca. I nakaz szefa, by być z powrotem w pracy 7 stycznia. Obserwowałam przygotowania do karnawału, obiecując sobie, że kiedyś wrócę tu na początku stycznia, by to wszystko przeżyć. Kiedyś...
Choć oficjalnie karnawał zaczyna się drugiego stycznia, przedkarnawałowe wydarzenia startują znacznie wcześniej. Właściwie to nawet program otrzymany w informacji turystycznej mówi, że wszystko zaczyna się 28 grudnia, w Dniu Niewiniątek (Dia de Inocentes). Poprosiłam mojego Kolumbijczyka, byśmy przyjechali z Ipiales do Pasto dzień wcześniej, jako że bardzo chciałam zobaczyć wszystko, co zaplanowano na pierwszy dzień. Arcoiris en el Asfalto - Tęcza na asfalcie. Jedna z głównych ulic miasta zamieniła się na kilka godzin w jedną wielką tablicę na najpiękniejsze kredowe malowidła.
Ale, aleee... może zacznijmy od początku - przed opisywaniem karnawału dzień po dniu, pozwólcie mi pokrótce wspomnieć, co to w ogóle jest. Bo to nie jest tylko "jeden z latynoamerykańskich festiwali", a fakt, że UNESCO uznało go za  jedno z Arcydzieł Ustnego i Niematerialnego Dziedzictwa Ludzkości tylko to potwierdza. Karnawał rozwinął się wokół Dnia Czarnych, świętowanego 5 stycznia (w historii departamentu był to dzień wolny dla czarnych niewolników, nadany im przez Hiszpańską Koronę) oraz Dnia Białych (świętowanego w dzień Trzech Króli). Pierwsza parada z kostiumami i muzyką regionalną (jeszcze nie jako Karnawał) odbyła się w 1926 r.  Parady stawały się coraz bardziej popularne i na przestrzeni lat okoliczne miasteczka też wplatały karnawał do swoich tradycji. Jednak żaden z nich nie może być porównywany do tego w Pasto, który obecnie jest jednym z najbardziej wyjątkowych wydarzeń w tej części Kolumbii. 
A jako że tylko 5 i 6 stycznia to czas zdecydowanie za krótki na świętowanie, karnawał trwa nawet od 28 grudnia do 7 stycznia. Ale chociaż naprawdę chciałam zobaczyć rysunki kredą, okazało się to niemożliwe. Bo Dzień Niewiniątek to też Dzień Wody (Dia del Agua). Coś w stylu naszego Śmigusa Dyngusa, ale Kolumbijczyki nie znają ograniczeń w zabawie. Ludzie marnowali tyle wody, aż lokalne przedsiębiorstwo wodociągów przez kilka lat odcinało w mieście wodę tego dnia. Ale tego roku nie zdecydowano się na ten krok, więc wyjście z domu 28 grudnia było... trudne. Nie miałam odpowiednich ubrań na taką zabawę, a do tego komentarz Kolumbijczyka: "jesteś blondynką, nie wyglądasz na tutejszą, będziesz doskonałym celem!" nie brzmiał zachęcająco wcale a wcale... Próba złapania taksówki poskutkowała szybkim zatrzaśnięciem drzwi i usłyszeniem dźwięku eksplodujących na nich balonów z wodą. Przejście w pobliżu jakiegokolwiek budynku zakończyłoby się widokiem lecącego balonu z wodą z balkonu lub dachu. Biorąc pod uwagę całe to wariactwo i brak pomysłu, jak zabrać aparat do centrum miasta, by porobić zdjęcia rysunków (najpopularniejszy obszar miasta był też najbardziej mokry), zdecydowaliśmy się obejrzeć malowidła już nieco zamazane następnego dnia...
29 i 30 grudnia odbywały się tylko koncerty wieczorową porą, więc Kolumbijczyk zdecydował zabrać mnie do swojego wujka, który uczestniczył w przygotowaniach do karnawału. Wujek przygotowywał zarówno wielkie maski na indywidualne występy, jak i ogromną platformę na główną paradę.
Spotkaliśmy kolumbijskiego wujka w jego warsztacie, gdzie razem ze swoim asystentem malowali maski. Nie zostało już dużo czasu do karnawału, więc prace były na zaawansowanym poziomie.
Wszystkie maski miały swoje miniaturowe odpowiedniki, służące za modele dla dużych. Niektóre były już na ukończeniu, więc łatwo było odgadnąć, które są które, ale inne wciąż wymagały wiele pracy.
Biorąc pod uwagę rozmiar takiej maski, były one zaskakująco lekkie. Musiały być takie, bo uczestnicy parady nosili je przez cały czas. W oparciu o poniższe zdjęcia łatwo możecie sobie wyobrazić wielkość masek.
Aby nie przeszkadzać asystentowi oraz by odetchnąć nieco świeżym powietrzem, wujek zabrał nas do innego warsztatu, gdzie przygotowywano platformy. Kolumbijczyk ostrzegał mnie, bym nie robiła tam zdjęć, bo artyści nie lubią, gdy efekty ich pracy są znane przez paradami.
Szybko zdałam sobie sprawę, że nie będzie tak źle. Jeśli ja się cieszyłam, że mogę przyjrzeć się pracy nad platformą, pracownicy cieszyli się jeszcze bardziej z wizyty europejskiej turystki ;). Oczywiście, zapytałam "dla formalności" czy mogę robić zdjęcia i wszyscy natychmiast powiedzieli "si". W mgnieniu oka pojawiła się dziewczynka (chyba była to córka mistrza), która oprowadzała mnie po pracowni, gdy Kolumbijczyk rozmawiał z mamą i wujkiem.
Najpierw pokazano mi miniaturkę platformy. Zatytułowano ją "Naturaleza de ensueño" (Natura snu) i stworzono w oparciu o literaturę. Zawierała tak wiele szczegółów, że ciężko mi było sobie wyobrazić jej wykonanie.
Niektóre części platformy były już skończone, ale wiele wciąż wymagało dużo pracy. Jako że był to znacznie większy projekt od masek, które widziałam wcześniej, nad platformą pracowało dużo więcej osób.
Już ukończone części platformy zostały przykryte folią, więc nie spodziewałam się zobaczyć ich z bliska. Och, ale jak dobrze jest być turystką! Nie tylko zabrano mnie na zaplecze, ale specjalnie dla mnie dziewczyna odsłaniała każdą figurę, bym mogła się jej przyjrzeć szczegółowo i porobić zdjęcia. Naprawdę zaskoczył mnie ten gest, ale było to bardzo miłe :).
Jak możecie zobaczyć na poniższym zdjęciu - figury były bardzo duże, więc nie potrafię sobie wyobrazić, ile pracy i wysiłku trzeba było w nie włożyć. Oczywiście, obowiązkowa była też sesja zdjęciowa, jeden artysta, drugi, moja dziewczynka-przewodniczka... każdy chciał zrobić sobie ze mną zdjęcie. Śmiałam się, że byłam dla nich większą atrakcją, niż ta karnawałowa platforma dla mnie ;).
Wychodziliśmy już z pracowni, gdy mój facet zasugerował, bym wspięła się na platformę. Nie zdążyłam nawet powiedzieć "nie", gdy już zjawił się ktoś z drabiną, zachęcający mnie do wejścia na górę. Nie była zbyt stabilna, ale po chwili wahania, już byłam na szczycie ;).
Niestety, nie dane mi było zobaczyć dokończonych platformy, masek i kostiumów podczas parady, ale wiem, że wujek Kolumbijczyka zajął drugie miejsce w konkursie w swojej kategorii. Opowiadano mi, że parada jest wielka i długa, trwa prawie cały dzień i ludzie stawiają się wcześnie rano, by zająć dobre miejsca i nie ruszają się przez całe godziny stamtąd... Jedyne, co wydawało mi się kompletnym szaleństwem, był fakt, że wszystkie kostiumy i dekoracje mogą być użyte tylko raz (tak głosi regulamin konkursu), więc najlepsze platformy można zobaczyć w Muzeum Karnawału (które podczas karnawału było zamknięte - wciąż tego nie rozumiem...), część rzeczy jest sprzedawana na inne kolumbijskie karnawały, chociażby do Barranquilli. A całą resztę się wyrzuca lub niszczy. Szczerze mówiąc, nie mogłam w to uwierzyć, bo gdybym tylko mogła, z przyjemnością zabrałabym coś z tych dekoracji ze sobą jako pamiątkę ;).
Ale jak już wspominałam, gotowej platformy nie mogłam zobaczyć. Na szczęście w dobie Internetu znalezienie zdjęć nie jest znowu takie trudne, więc poniżej możecie zobaczyć efekt końcowy na zdjęciach z fanpage'a karnawału.
Jedyna parada, w której dane mi było uczestniczyć, to ta 31 grudnia. Desfile de años viejos y carros antiguos. Parada "starych roków" i starych samochodów, zorganizowana właśnie ostatniego dnia kończącego się roku.
Paradę rozpoczęła prezentacja kolumbijskiej armii. Mogliśmy zobaczyć reprezentantów różnych sił zbrojnych, maszerujących ulicami miasta. Jak to ujął mój partner, Pasto było wtedy jednym z najbezpieczniejszych miejsc w Kolumbii - próba zaatakowania miejsca pełnego policji i wojska musiałaby być bardzo głupia...
A potem zaczęła się główna parada. Años viejos  - figury i platformy przedstawiające stary rok. Kolumbijczycy nie mają nic przeciwko parodiowaniu i naśmiewaniu się ze wszystkiego, nie ma tu miejsca na żadne tabu. Dlatego też większość z años viejos przedstawiała polityków - prezydenta, burmistrza miasta... Po zobaczeniu kilku z nich już wiedziałam, że miasto ma problemy z korupcją i dostępem do paliwa - autorzy podkreślali te problemy bardzo wyraźnie. A wszystko było okraszone piękną (w większości ;) ) muzyką graną na żywo.
Gdy parada dobiegła końca, zaczęła się ta kolejna, ze starymi samochodami. Była długa i znacznie bardziej nudna od poprzedniej, więc tylko czekałam, gdy się skończy i będę mogła użyć carioci! :D
Kolumbijczycy w Pasto nazwę "carioca" nadali słodkiemu (tak, nie udało mi się uniknąć tego w buzi :P) białemu spray'owi przypominającemu pianę. Jest on bardzo popularny podczas karnawału, by "przyozdabiać" się nawzajem ;). I tak, zemsta jest słodka...
Chociaż nie mogłam uczestniczyć w żadnej z głównych parad, naprawdę dobrze się bawiłam podczas przygotowań do karnawału i mam przeogromną nadzieję, że kiedyś zobaczę całą główną część. Podczas jednej z wizyt w domu rodziny Kolumbijczyka kazano mi przymierzyć kostium. Gdy się pomyśli, że wszystko było robione ręcznie... Naprawdę trudno nie docenić całej tej pracy. Ktoś mi nawet powiedział, że szkoda, że nie zostaję dłużej, może mogłabym nawet dołączyć do nich na platformie ;). Może kiedyś... :P

Prześlij komentarz

0 Komentarze