Advertisement

Main Ad

Amerykańska gorączka - o szwedzkiej emigracji do Ameryki

Szwecja nie zawsze była rajem dla imigrantów. Wręcz przeciwnie - jeszcze nie tak dawno temu był taki okres, gdy bieda zmuszała rzesze Szwedów do spakowania całego dobytku i szukania szczęścia za granicą... a często aż za oceanem. Na przełomie XIX i XX wieku Szwedzi licznie wyruszali w poszukiwanie słynnego Amerykańskiego snu i nie zawsze go znajdywali. Naprawdę świetnie tę historię podsumowuje fascynująca wystawa zatytułowana Amerikafeber, czyli właśnie Amerykańska gorączka, którą jeszcze do 26 sierpnia można obejrzeć w muzeum Sjöfartsmuseet w Göteborgu.
Żeby nieco lepiej Wam przedstawić sytuację, pozwolę sobie zacytować fragment tekstu, który przeczytacie wchodząc na teren wystawy. "Pomiędzy 1850 a 1929 rokiem 1,2 miliona ludzi opuszcza Szwecję - to ok. 1/3 całej populacji - w pogoni za marzeniem o lepszym życiu w Ameryce. W kraju, gdzie - jak się uważa - wszyscy są równi. Emigranci zostawiają za sobą Szwecję, która jest biedna i przeludniona, w kraju nie ma wystarczającej ilości pól uprawnych, ciężko o pracę, za to łatwo o prześladowania religijne, ograniczenie wolności osobistej oraz polityczny konserwatyzm. W Ameryce jest dużo gruntów, praca jest dobrze płatna, a do tego wolność wyznania i demokratyczny system polityczny." Ciężko uwierzyć, jak wiele się zmieniło w Szwecji w przeciągu ostatnich stu lat. Masowy odpływ ludności (1/3 mieszkańców!) spowolniły - choć nie zatrzymały całkowicie - dopiero I wojna światowa oraz późniejszy krach w 1929 roku... Na początku XX wieku w Chicago mieszkało ponad 110 tysięcy Szwedów, to było wtedy trzecie pod względem liczby ludności szwedzkie miasto.
Życie Szwedów na emigracji nie było usłane różami. Zwłaszcza na początku, gdy emigrowali głównie rolnicy i całe ubogie rodziny, które w Nowym Jorku lub Chicago lądowały w biednych slumsach. Dopiero po jakimś czasie emigracja nasiliła się na tyle, że zaczęli wyjeżdżać samotni młodzi ludzie, chcący zarobić lepsze pieniądze. Niezależnie od epoki, emigracja zawsze wygląda tak samo ;). Ci, którym udało się odłożyć trochę pieniędzy, wysyłali je do Szwecji, by pomóc rodzinie i znajomym w emigracji.
Amerykanie potrzebowali rąk do pracy i już w połowie XIX wieku zaczęli wspierać szwedzką migrację. Wydawano grube pieniądze na agentów pomagających w przeprowadzce i ulotki propagandowe, obniżano ceny biletów na statki z Europy do Ameryki. Początkowo Szwedzi musieli dostać się do Kopenhagi albo Anglii i dopiero stamtąd mogli popłynąć dalej, na nowy kontynent. By zaspokoić popyt na podróże w tym kierunku, w 1915 roku w Göteborgu utworzono firmę Swedish America Line, która zapewniała bezpośrednia połączenia morskie pomiędzy Göteborgiem a Nowym Jorkiem. Następny przełom nastąpił we wrześniu 1946 roku - linie lotnicze SAS zostały pierwszym przewoźnikiem w Europie oferującym regularne połączenia z Nowym Jorkiem. Oczywiście były to połączenia z postojami, a cała podróż Sztokholm-Nowy Jork zajmowała na początku 27 godzin, ale i tak była to ogromna różnica w porównaniu z drogą morską. No i na pewno nie była to przyjemność, na którą było stać każdego - cena biletu lotniczego w tamtych czasach równała się mniej więcej cenie nowego samochodu Volvo ;). 
Wystawa przedstawia mnóstwo ciekawostek na temat tej Amerykańskiej gorączki. Jak wyglądało życie na pokładzie podczas długiej podróży z Europy do Ameryki? Kim byli emigranci, jakie nadzieje wiązali z Ameryką i jak ułożyło się ich życie w nowym kraju? Jak szwedzki rząd starał się walczyć z rosnącą emigracją? Jak nowych imigrantów traktowali Amerykanie? Dla mnie to było bardzo ciekawe, móc poczytać o szwedzkiej migracji z tej drugiej strony - gdy to Szwedzi chcieli wyjeżdżać i szukali szczęścia gdzie indziej. Czyżby kolejne pokolenia czuły, że mają jakiś dług wdzięczności i gdy teraz Szwecja wydaje się rajem dla wielu imigrantów, to Szwedzi powinni ich przyjmować równie otwarcie, jak sami byli kiedyś przyjmowani? Przeglądając wystawę, miałam wrażenie, że już 150 lat temu Amerykanie mieli rozsądniejsze podejście do imigrantów niż Szwedzi współcześnie ;). Po dopłynięciu do Stanów, wszyscy pasażerowie byli obowiązkowo poddawani kontroli stanu zdrowia - choroby zakaźne oraz upośledzenie psychiczne były podstawą do odmowy wjazdu do kraju, osoby chore były bez pardonu odsyłane do Europy. Podobnie rzecz wyglądała w przypadku podejrzenia sfałszowanych dokumentów czy braku odpowiedniej dokumentacji, a także jeśli ktoś miał przestępczą przeszłość. Szacuje się, że średnio 2% przyjeżdżających Szwedów nie była wpuszczana do Ameryki. Był to dość wysoki wskaźnik, który sprawiał, że początkowo Szwedzi nie mieli zbyt dobrej opinii - uważano ich za brudnych, niewiarygodnych pijaków ze skłonnością do przestępczości. Z czasem to postrzeganie zaczęło się zmieniać i już w XX wieku Szwedów uważano za sumiennych profesjonalistów ;).
Jak już zawitacie do Sjöfartsmuseet, warto też rozejrzeć się po innych wystawach - to muzeum poświęcone morzu i żeglarstwu w bardzo szerokim zakresie. W środku znajduje się też pokaźne akwarium, które przyciągało w szczególności dzieciaki ;). Dla miłośników historii są wystawy poświęcone rozwojowi Göteborga jako miasta portowego, historii szwedzkiej żeglugi, wojen na morzu... Znajdziemy tu liczne makiety, obrazy, przedmioty codziennego użytku na pokładzie. Powiedzmy, że jest to raczej coś dla pasjonatów, ale nawet mnie co niektóre rzeczy zaciekawiły ;)
Mimo wszystko uważam Amerykańską gorączkę za najlepszą i najbardziej fascynującą wystawę w Sjöfartsmuseet ;). Jeśli chcielibyście tam zajrzeć, muzeum jest czynne od wtorku do niedzieli w godzinach 10-17 (w środy do 20), a znajduje się przy Karl Johansgatan 1-3. Wstęp dla osoby dorosłej kosztuje 60 koron, dzieci i młodzież do 25 roku życia wchodzą za darmo. Zdecydowanie polecam! :)

Prześlij komentarz

0 Komentarze