Advertisement

Main Ad

Sztokholm na rowerze

Odkąd tylko przeprowadziłam się do Sztokholmu, myślałam o kupnie roweru, bo to miasto wydawało mi się wręcz stworzone dla rowerzystów. Kiedy w końcu się jakoś urządziłam w pierwszym wynajmowanym mieszkaniu, szybko zaczęłam się rozglądać, by mieć coś już na oku, gdy przyjdzie wiosna. W bloku na parterze był zamykany parking na rowery, do pracy miałam 6 kilometrów, czyli trasa akurat na niewymagające przejażdżki... I wtedy właścicielka mieszkania zaszła w ciążę i kazała nam się z niego wynosić. Szczęśliwym trafem udało mi się wtedy znaleźć kawalerkę tuż obok pracy, ale tym razem bez parkingu na jednoślady. Do pracy chodziłam pieszo, roweru i tak nie miałabym gdzie trzymać, więc pomysł umarł śmiercią naturalną, choć co jakiś czas sobie powtarzałam, że jak się znowu przeprowadzę, to wtedy ten rower kupię, na pewno. No i wiosną się przeniosłam - tyle, że znów wynajmuję kawalerkę w centrum, gdzie pojazd to mogłabym sobie co najwyżej pod blokiem trzymać. A że wychodzę z założenia, że jeśli coś kupuję, to ma być sprzęt dobry i na dłużej, to pewnie w najgorszym wypadku następnej nocy bym już go nie znalazła, a w najlepszym skończyłby jak na poniższym zdjęciu ;).
Parę osób doradzało mi kupno taniego roweru, jednego z takich, których nikt nie chciałby ukraść. Cóż, dlaczego miałabym w ogóle marnować pieniądze na coś, co nawet dla potencjalnych złodziei nie stanowi żadnej wartości? W takiej sytuacji postanowiłam zwrócić się w kierunku opcji wypożyczenia i zainteresowałam się siecią City Bikes, czyli sztokholmskim rowerem miejskim.
Zdecydowanym plusem City Bikes jest cena - za kartę umożliwiającą wypożyczenie rowerów przez cały sezon (trwający od kwietnia do października) płacimy tylko 250 koron (110 zł). Ponadto dostajemy też za darmo kask, który możemy odebrać osobiście albo zostanie on przesłany pocztą - przesyłka już na nasz koszt (75 SEK - 33 zł). Z kartą mamy dostęp do prawie 150 stacji rozrzuconych po Sztokholmie. Dla mnie to całkiem niezła opcja - jedną stację mam tuż przy wyjściu z pracy, drugą kilka minut piechotą od domu i nawet licząc to podejście, dotarcie do pracy rowerem zajmuje mi niewiele więcej czasu niż dojazd metrem. A bilet miesięczny na metro to już 830 koron (365 zł), więc zdecydowanie bardziej mi się opłaca to rozwiązanie... no i na zdrowie mi wyjdzie trochę tego pedałowania ;).
Ale żeby nie było za słodko - sztokholmskie City Bikes mają swoje wady i jest ich całkiem sporo. Po pierwsze: stan rowerów. Problemy z przerzutkami ma chyba co drugi pojazd, a sporo jest tak rozklekotanych, że aż się czasem boję rozpędzić, bo jeszcze to się rozpadnie na kawałki? ;) Na szczęście wszelkie usterki można zgłaszać za pomocą aplikacji na telefon i chyba nie jest to ignorowane, bo już parę razy widziałam pracowników City Bikes naprawiających rowery na stacjach. Zresztą zgłoszonego roweru nie można wypożyczyć. Zdarzało mi się, że podchodziłam do stacji, przy której stało kilka pojazdów, ale komunikat na ekranie informował, iż wszystkie są uszkodzone. Świecący na czerwono ekran przy stacji wcale mnie już nie dziwi, choć wciąż irytuje. Stacja nieczynna, bo problem z połączeniem. Błąd wczytywania karty. Raz zdarzyło mi się wypożyczyć rower i zaraz potem go zwrócić, bo coś było zepsute. Pojazd odstawiony na miejsce i chcę wypożyczyć inny, a tu Na tę kartę już wypożyczono rower... Aha? Przecież zwróciłam. Nic to, idę sprawdzić, może się za dobrze nie wpiął, ale nie, wygląda ok, choć dla zasady i tak poprawiam. Ale dalej wciąż ten sam komunikat na czerwono. Odblokowało się po kilkunastu minutach, gdy ktoś inny wypożyczył rower z tej stacji, wtedy nagle moją kartę znów zaczęło wczytywać. Technika...
City Bikes to rowery służące do dostania się z punktu A do punktu B w mieście i do tego dostosowane są zasady ich wypożyczenia. Nie pojedziemy nimi na dłuższą przejażdżkę, bo maksymalny czas wypożyczenia wynosi 3 godziny, a gdy go przekroczymy, na naszej karcie nabijane są karne punkty. Trzy punkty blokują kartę i jeśli chcemy dalej jeździć, to musimy kupić nową. Chyba wolę warszawski system, gdzie za dopłatą mogłam wypożyczyć pojazd na dłużej i urządzić sobie całodniową wycieczkę. Oczywiście, po zwróceniu roweru po trzech godzinach mogę natychmiast wypożyczyć następny, ale stacje są zlokalizowane tylko w - szeroko pojętym ;) - centrum Sztokholmu, więc wypad za miasto i tak odpada.
[ screeny z aplikacji City Bikes ]
A jak to działa w praktyce? Kartę można kupić przez internet (wspomniane 250 koron za cały sezon) albo w wielu miejscach w Sztokholmie, a ich pełną listę znajdziecie tutaj. Warto jednak pamiętać, że karta kupowana w punktach sprzedaży jest droższa - kosztuje wtedy 300 koron (132 zł). Jeśli wpadacie do Sztokholmu tylko na kilka dni, a chcecie sobie pojeździć na rowerze, może warto skorzystać z karty trzydniowej, kosztującej 165 koron (72,50 zł)? :)
Kartę sezonową aktywujemy na stronie citybikes.se, trzydniowa aktywuje się automatycznie przy pierwszym użyciu. A potem możemy zacząć jeździć ;). Warto ściągnąć na telefon aplikację, która nie tylko wskaże nam najbliższe stacje, ale też określi ich status. Tak więc stacje oznaczone na zielono dysponują wolnymi rowerami, a także pustymi miejscami, by pojazd odstawić. Żółte są pełne - możemy wypożyczyć rower, ale nie możemy tam zostawić obecnie używanego. Niebieskie są puste, a czerwone nieczynne.
Zaś samo wypożyczenie jest banalnie proste. Przykładamy kartę do czytnika, a na ekranie wyświetla się numer roweru, który jest odblokowany przez najbliższe 30 sekund - tyle czasu mamy na odpięcie go od stacji. Jeśli nie zdążymy, rower jest zwrócony, a my możemy wypożyczyć kolejny. W City Bikes nie można wypożyczyć więcej niż jednego pojazdu w tym samym czasie na jedną kartę. Warto też pamiętać, że stacje są otwarte od 6:00 do 22:00, czyli - nawet, gdybyśmy chcieli - w nocy nie pojeździmy. Tzn. jeszcze po 22 można zwrócić wypożyczony wcześniej rower, ale nowego już nie dostaniemy.
I tak to się jakoś kręci ;). Choć osobiście zdecydowanie wolałam nasze warszawskie Veturilo (więcej stacji, lepiej rozmieszczone, lepszy stan techniczny rowerów, praktyczniejsze zasady wypożyczenia), to i tak cieszę się, że i Sztokholm oferuje mieszkańcom i turystom rowery miejskie ;). Ale choć sam system rowerowy wolę w Warszawie, to jednak jeśli chodzi o sieć ścieżek rowerowych i traktowanie rowerzystów na drogach - oj, Szwecja jest daleko do przodu.
Ścieżki rowerowe są pociągnięte tak, że - przynajmniej w centrum - rowerem dojedzie się właściwie wszędzie. No dobra, może nie polecam pedałowania pomiędzy turystami na wąskich uliczkach Gamla Stan, ale nawet przez starówkę biegną trasy rowerowe i znajdziemy tam również stację City Bikes. Jeśli teren na to pozwala, to ścieżka rowerowa jest w ogóle wyodrębniona i oddzielona od ulicy, w pozostałych przypadkach to oddzielnie oznaczony pas jezdni. Osobiście nie przepadam za jazdą po ulicy, nawet jeśli samochody ustępują mi pierwszeństwa - mam tę nieprzyjemną świadomość, że jakby co to raczej ten w samochodzie ma większe szanse niż ja na rowerze... ;) 
Choć z samochodami sytuacja wygląda znacznie lepiej niż w Polsce, to już z pieszymi jest nieco inaczej. Przyznam, że nawet gdyby rowery były w lepszym stanie, to i tak bałabym się rozpędzić z obawy, że ktoś mi zaraz wskoczy na ścieżkę. Dzieciaki biegające po pasie dla rowerów, spacerujący piesi, biegające luzem psy... norma, nawet w centrum Sztokholmu. Może z tą tylko różnicą względem Polski, że jeśli tutaj krzykniesz czy użyjesz dzwonka, to nikt nie odpowie ci nic w stylu: "jak jeździsz, debilu!", a raczej natychmiast się usuną i jeszcze przeproszą.
[ Endomondo - dookoła Södermalmu ]
A jak to wygląda z przepisami? Po pierwsze, jeśli jeździmy po zmroku musimy mieć światła i odblaski, co w sumie powinno być oczywiste nawet bez regulacji prawnych. Naturalnie co najmniej jeden sprawny hamulec - niezależnie od pory, kiedy jeździmy ;). Kask nie jest obowiązkowy (tzn. jest, ale tylko dla dzieci i młodzieży do 15 roku życia), jednak rzadko kiedy zobaczymy na mieście kogoś bez. Sama też nie ruszam się z domu bez kasku, bo jak już wspomniałam - jakby co moje szanse w porównaniu do kierującego samochodem są dużo mniejsze, więc przezorny zawsze ubezpieczony ;). Poza tym nie wolno nikogo wozić na bagażniku - nie wiem, jakie kary obowiązują obecnie, ale 2 lata temu mój ex dostał za to mandat na 500 koron (220 zł). Wyjątkiem są dzieci w fotelikach doczepianych do bagażnika. Zabroniona jest jazda po pijaku, ale nie ma chyba żadnych regulacji prawnych definiujących pijanego na rowerze. Jak to kiedyś powiedział policjant na spotkaniu dla obcokrajowców: jeśli jedziesz normalnie i nie stanowisz zagrożenia dla ruchu, to nikogo nie obchodzi, ile wypiłeś. Ale jeśli coś jest nie tak i zatrzyma cię policja, to tylko od policjanta zależy ocena twojego stanu. Czyli krótko mówiąc: znaj swoje możliwości i myśl!
I w gruncie rzeczy zasada: myśl! powinna być tą główną, której się trzymamy, jeżdżąc po Sztokholmie. Nie wcinamy się samochodom, bo są większe i silniejsze ;), ustępujemy pierwszeństwa pieszym, nie przejeżdżamy na czerwonym świetle (to nic, że piesi mogą przechodzić na czerwonym, na rowerze nie ma tak dobrze). Warto też zwrócić uwagę, że większość ścieżek jest jednokierunkowa - w przeciwnym kierunku biegną zazwyczaj po drugiej stronie ulicy. Często trzeba przez to nadrabiać drogi, np. moja trasa z pracy do domu jest o 1,5 km dłuższa niż w drugą stronę, bo akurat ścieżka rowerowa robi koło po tej stronie ulicy. I nie przeskoczysz, a pod prąd jeździć nie wolno ;). No i nie można też rozmawiać przez telefon komórkowy podczas jazdy. To by było chyba na tyle tych zakazów i nakazów... Pamiętajcie więc, żeby się do nich stosować i życzę przyjemnego zwiedzania Sztokholmu na rowerze! ;)

Prześlij komentarz

0 Komentarze